Jesli widzieliscie ekranizacje “W pustyni i w puszczy”, to spiesze was poinformowac, ze Kosendarska wyglada jak Nel w baobabie. Jesli nie widzieliscie, to wyobrazcie sobie ja blada, zasmarkana i pelna omdlen, przechodzacych w mdlosci. Co do mojego stanu zdrowia, filmowych odnosnikow brak, jako ze filmowanie ludzi z tak ciezka sraczka jest zarezerwowane tylko dla niemieckiego porno. Jednym slowem- jest zle.
Chcemy byc zdrowi ale nie bardzo nam sie chce leczyc. Mi udalo sie zachowac polowiczna diete, Kosendarska zas uwaza, ze leki to zlo i jedynie w momentach skrajnej desperacji lyka gripex i cos o nieco dluzszej nazwie.
No ale do rzeczy. Miasto jest wypelnione po brzegi turystami i mnichami. Mnichow mozna skoro swit w zgodzie z tradycja nakarmic. Turystow zas, w pocie czola karmi cala armia Laotanczykow, uwijajacych sie w najwiekszym skupisku restauracji, straganow i najlepszych bagietek, jakie jedlismy do tej pory w Azji. Gdzies miedzy ludzmi a dymem z wokow, mozna dostrzec przepiekne swiatynie, naturalnie obrosniete miastem i postepem technicznym.
W ramach terapii zdrowotnej, wybralismy sie do okolicznego wodospadu potaplac sie w blekitnych lagunkach. Udalo nam sie tez rozwiazac zagadke- skad sie bierze woda w wodospadzie, wspinajac sie na jego szczyt. Tam tez, ryzykujac wlasne zycie wspinalismy sie po wodospadzie, przedzierajac sie przez litry wody roztrzaskujace sie o nasze glowy, by dostac sie do malego, naturalnego basenu, zawieszonego na czubku wodospadu, niczym stara, dobra huba.
Wreszcie zrelaksowani wracalismy do hotelu, toczac regularne bitwy wodne z dzieciakami, ktore Nowy Rok postanowily obchodzic ze sporym wyprzedzeniem ale o tym bedzie pozniej.
P.S. Kosendarskiej:
Wcale nie jestem blada!