Ko Chang jest wyspa, ktora potrafi polknac turyste na kilka tygodni i wypluc, jako niezdolnego do zycia we wspolczesnym swiecie, hipisa. Juz w taksowce wiozacej nas w glab wyspy spotkalismy Anglika spedzajcego tu 6. tydzien. Napastowal on w alkoholowym widzie jadaca z nami, niewinna Tajke i opowiadal o narkotykach i czyms jeszcze, czego nie potrafil do konca wyrazic.
Nocleg znalezlismy po 10 krokach, kierujac sie drogowskazem “happy hippie”. Najwspanialsza knajpe na swiecie po 20 krokach. Nosi ona wdzieczna nazwe STONE FREE, obsluguje ja ekipa, ktora wyglada na wiecznie pijano-szczesliwo- nacpanych Jamajczykow. Maja najwspanialsza zupe na swiecie, najlepszego wokaliste na swiecie, najcudowniejszy wystroj knajpowy na swiecie, ktory polega na tym, ze sie lezy, a nie siedzi. Sprzedaja tam wiaderko rumu lub czegokolwiek z redbulem za 25 zl i tak, chodzcie sie tam spotkamy :)
Cala wyspe zjezdzilismy wypozyczonym skuterem, ktory oczywiscie udalo nam sie nieco rozbic. My sie porysowalismy leciutko, skuterek nieco bardziej. Na szczescie udalo nam sie go zwrocic wsrod nocnej ciszy, podstepnie, wbrew naszym przekonaniom o uczciwosci i nikt zniszczen nie zauwazyl.
A teraz uciekamy do Kabodzy, gdzie postaramy sie pisac bloga nieco regularniej...