Do Nha Trang przyjechalismy po pierwsze- przez przypadek, a po drugie- wiedzeni koniecznoscia 24 godzinnej przesiadki, pomiedzy jednym sleeping busem, a drugim. Autobus ten jest pojazdem zalsugujacym na kilka zdan i przykladem tryumfu azjatyckiej technologii nad europejska. Miesci on tyle samo osob, co dowolny, polski autobus, z ta tylko roznica, ze zamiast wielu godzin w nienaturalnym scisku, oferuje dwupietrowe, wygodne lezanki, gdzie nawet moje 190 cm, moze swobodnie wyciagnac swoje dolne partie, zazwyczaj pomijane przez rodzima mysl techniczna.
Dzieki takiemu, prostemu udogodnieniu, przyjechalismy do Nha Trang wypoczeci o swicie, w dodatku zawieziono nas wprost pod hotel, pelen wszystkich wygod, naprzeciw plazy, rodem z najlepszych kurortow Ameryki.
Na miejscu uraczono nas doskonalym programem turystycznym, po pierwsze- trafilismy przypadkowo na koncert wietnamskiej kapeli rokowo-metalowej “Rockstorm”. Zdarzenie to ciekawe jest o tyle, ze proby koncertu odbywaly sie w ciagu dnia, wiec wszystkie lezaki pogowaly, wiedzione rifami azjatyckich gitar. Wrazenie bezcenne i niepowtarzalne. Po drugie- koncerty w Wietnamie wygladaja nieco inaczej niz w Europie. Setki osob przejezdzaja na miejsce koncertu na skuterkach, otoczajac scene gestym kordonem. Wszyscy podryguja wygodnie, siedzac na swoich maszynach i czule gladzac, siedzace przed nimi, azjatyckie rokerki.
Trafilismy tez na probe defilady w starym, dobrym, komunistycznym stylu, pelna sierpow i mlotow na tle czerwieni, a ogladajac ja, zjedlismy wszystkie, morskie obrzydliwosci w malej, ulicznej knajpce, gdzie po chwili wraz ze stolikiem, talerzami i krzeselkami, uciekalismy wraz z wlascicielem, pedzacym pod pacha z miskami homarow w lodzie i palacym sie grillem, kryjąc sie przed skrobowka czy jakims innym sanepidem.