Jeszcze 10 lat temu Vang Vieng bylo spokojnym punktem wypadowym na trekking po okolicznych jaskiniach. Wszystko zmienilo sie, gdy pewien przedsiebiorczy Laotanczyk wpadl na pomysl genialny w swej prostocie. Dac bialasom napompowana detke od traktora, wiaderko alkoholu i spuscic ich z nurtem rzeki. Pomysl zmienil oblicze miasteczka na zawsze.
Dzis Vang Vieng to skupisko knajpek, gdzie mozna przezyc z godnoscia kaca. Przybytki te roznia sie nie kuchnia, lecz wyswietlanym w nich serialem. Tak oto kaca spedza sie tu lezac (zamiast tradycyjnych krzesel sa materace) i ogladajac z innymi skacowanymi ‘Przyjaciol’, ‘Family Guya’ czy ‘Simpsonow’, puszczanych z zapetlonych plyt dvd. W samym srodku miasta znajduje sie wysepka z przybytkami, gdzie kaca sie zdobywa, te jednak otwieraja sie dopiero po zakonczeniu tubingu.
Za oplata wynoszaca 5 i kaucja 6 dolarow, dostajemy do reki napompowana detke traktorowa i bilet na tuka w jedna strone. Wczesniej nalezy jedynie podpisac swistek, ze jest sie swiadomym ryzyka smierci w meczarniach i tego, ze plywanie pod wplywem narkotykow i alkoholu jest pomyslem raczej kiepskim. Wraz z grupa innych zapalencow jest sie ladowanym na tuka i na tym organizacja wycieczki sie konczy.
Ku przeznaczeniu ruszylismy z parka zdezorientowanych Izraelczykow i dwoma kolesiami z Australii. Ci mieli juz gotowy plan- zadnej wody, tylko szejk z grzybow i powolny splyw pelen psychodelicznej fantazji. My zas z gory postawilismy na stary, dobry i sprawdzony alkohol.
Na miejscu dostajesz darmowe shoty w liczbie niekonczacej sie, ladujesz sie na opone, a po 10 metrach przekladajacych sie na minute splywu, rzucaja ci line z brzegu. W ten oto sposob poznalismy chlopca parkingowego, ktory wciagnal nas do pierwszego baru i zaparkowal nasze opony. W barze kupilismy po wiaderku alkoholu, a Kosendarska stwierdzila, ze jej sie nie podoba. Potem byl kolejny bar i kolejne wiaderko, po ktorym Kosendarska stwierdzila, ze nie jest jednak tak zle. Po 4 wiaderku twierdzila, ze jest wspaniale i ze chce tanczyc i plywac, niestety nie mogla juz robic zadnej z tych rzeczy :)
Przeplynelismy lacznie jakies 50 metrow z 3 kilometrowego splywu, wypilismy hektolitry lokalnego alkoholu, odwiedzilismy 4 bary wodne, skakalismy z wielometrowych skoczni, tanczylismy lub staralismy sie tanczyc, a koniec koncow wrocilismy tukiem pelnym najebanej mlodziezy, pochodzacej glownie z Australii i Anglii.
Reasumujac: tubing jest rajem dla hedonisty, ktory dostanie tu wszystkie rodzaje alkoholu i narkotykow, a jesli nie jest szczegolnie wybredny dostanie je za darmo. Tubing jest tez pieklem dla istot wrazliwych. Kosendarska przyplacila go 2 dniowym lezeniem w hotelowym lozku i mdlosciami, ktorych nie bylo nawet w stanie zalagodzic poranne spaghetti carbonara z podwojnym serem, ktorym postanowila sie wyleczyc. Najlepsze odcinki ‘Przyjaciol’ tez nie pomogly.