Zlani potem wstalismy o 5 rano, by zdazyc na poranny autobus. Byla to zdecydownie jedna z najgorszych nocy naszego zycia. Hotel wystawiony na bezlitosne promienie slonca, zmienil sie w gigantyczny piekarnik, utrzymujacy temperature 40 stopni przez cala noc. Nawet wiatrak, leniwie mielacy geste od goraca powietrze, nie przynosil odrobiny upragnionego chlodu.
Wsiedlismy do wiekowej taksowki, godzac sie bezsilnie na wygorowana cene i lapczywie pijac lodowata wode. Jadac przez ospale miasto, narzekalismy na male rzeczy, ktore potrafia w Birmie czlowieka powaznie wkurzyc. Na to, ze czas lokalny to +6 i1/2 godziny, co utrudnia nastawienie budzika. Na to, ze internet albo jest zablokowany przez cenzure albo tez tak wolny, ze cenzurowac mozna by w czasie rzeczywistym, jako ze strona otwiera sie 15-20 minut, a na odebranie jednego maila trzeba poswiecic ponad godzine. Na to, ze delikatnie zgiety lub posiadajacy mikroplamke, ledwo dostrzegalna plamke- banknot studolarowy, staje sie bezwartosciowym papierkiem, ktory w Birmie moze sluzyc jedynie do podtarcia sobie tylka. Na to, ze birmanskie pieniadze przypominaja brudne szmaty, przezute i wyrzygane, ktore rozpadaja sie w rekach, do ktorych i tak bierzesz je z lekkim obrzydzeniam. Na to, ze normalne cyfry zastapiono tu autorskimi zawijaskami, zmieniajacymi kazdy cenik w przepiekny ale bezwartosciowy malunek...
Jechalismy tak przez 40 minut, narzekajac sobie i obserwujac, jak stolica coraz bardziej upodabnia sie do afrykanskiej prowincji. W Afryce pelna geba, znalezlismy sie dopiero na dworcu autobusowym, gdzie nasza taksowka powoli przedzierala sie przez tlum ludzi, bydla, kobiet z koszami mango na glowach, handlarzy wszystkim, naganiaczy autobusowych i pewnie jeszcze wielu innych rzeczy, ktorych rozroznic w tym tlumie nie moglismy lub zwyczajnie sie balismy. Budynki dworca to zwyczajne chatki ze wszystkiego, przeplatane raz na jakis czas betonem, a flota autobusowa to najwieksza muzealna ekspozycja poczatkow motoryzacji.
Nasz autobus klasy VIP wygladal, jak najbardziej rozklekotany polski PKS i zdecydowanie byl jednym z najlepszych, ktore widzielismy na dworcu. Ku naszemu zadowoleniu nie przewozil tez ryb, krow i kurczakow tak, jak inne stojace nieopodal. Jednak, gdy tylko ruszyl, okazalo sie, ze nawet on potrafi zaskoczyc.
Otoz, gdy dobry i troskliwy rzad wojskowy objal kraj czula opieka, stwierdzil, ze nalezy pozbawic obywateli przykrych wspomnien czasow kolonialnych i zmienil ruch lewostronny na prawostronny. Pod wplywem nadmiaru spraw i obowiazkow zapomnial jednak o tym, ze 99% pojazdow ma kierownice po stronie prawej. Dlatego tez w naszym autobusie kierowcow bylo dwoch. Jeden trzymal kierownice, a drugi informowal go na biezaco, wychylony przez otwarte drzwi, o sytuacji na drodze. Oczywiscie nie byla to cala ekipa niezbedna do prowadzenia tej maszyny. Posrod sporego tlumu udalo nam sie wyodrebnic chlopca od podawania kierowcom wody i chlopca od glosnych wrzaskow i usadzania pasazerow na im przeznaczonym miejscu, ktore nader czesto okazywalo sie wolnostojacym, plastikowym taboretem dla 5latka. Co do samej podrozy- droga okazala sie gladka i zadziwiajaco prosta, co z pewnoscia umozliwiloby wspolczesnym nam srodkom transportu pokonanie jej o kilka godzin szybciej.
Wysadzono nas w malej miescinie, zloznej z malych domkow i malych pseudorestauracji. Od razu wypatrzyl nas, jak to zwykle bywa chlopiec hotelowy i zaprowadzil do zaskakujaco ladnych i czystych domkow. Ociekajac potem zazyczylismy sobie domek z klimatyzacja i jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki okazalo sie, ze klimka i owszem- jest, tyle ze teraz nie ma pradu ale za gora godzinke napewno bedzie. Oczywiscie okazalo sie, ze pradu nie bylo przez cala noc, a tym samym i klimki, i swiatla, i wentylatora. Pot lal sie strumieniami i nie pomogl nam nawet ulewny deszcz.
Sam Zloty Kamien potwierdzil teorie, ze wszystkie religie maja wiecej cech wspolnych niz roznic. Kazda religia posiada swoje relikwie. Chrzescijanie posiadaja kilkanasie napletkow Jezusa i ilosc gwozdzi z jego krzyza, ktora z latwoscia pozwolilaby zmienic przecietnej wielkosci wzgorze, w naprawde wielkiego jeżyka. Tak wiec mamy wielki glaz pokryty zlotem, na nim mala stupke, czyli ceglana narosl w ksztalcie szachowego laufra, a w niej wlos Buddy. Z tego wlasnie wzgledu jest to jedno z czterech najwazniejszych miejsc pielgrzymek buddyjskich.
Nasza pielgrzymka rozpoczela sie od przystanku, na ktorym z wielkiej rampy wladowano nas do wielkiej ciezarowki, pelnej desek zamienionych w arcy niewygodne lawki. Odstepy miedzy lawkami sa nieco zbyt male nawet dla Azjatow, tak wiec my musielismy przybrac pozy tak niewygodne, jak to tylko mozliwe. Zaladowano wraz z nami rozwrzeszczany tlum skosnookich lokalsów i ruszylismy wprost w promienie slonca. Ciezarowka pedzila szybciej niz nasz auobus i na zakretach zarowno my, jak i nasi azjatyccy wspoltowarzysze niedoli, odrywalismy sie od niej, balansujac pomiedzy wypadnieciem a samobojcza checia puszczenia sie i skonczenia tej meczarni. Miejscowi postanowili trzymac sie czegos pewnego i duzego, wiec trzymali sie mnie i Kosendarskiej, co dodatkowo utrudnialo nam zachowanie swojego miejsca i zycia.
Po 45 minutach takiej rozkosznej podrozy pozostalo nam tylko kolejna godzina wspinaczki podgore w 45’C, pod prawdopodobnie znacznie wiekszym katem. Mozna bylo tego dokonac na dwa sposoby: wlasnymi nogami lub 8 nozkami zziajanych, birmanskich tragarzy, niosacych rozpasionego turyste w bambusowej lektyce. Wybralismy opcje nr 1.
Po 10 minutach drogi, zmeczony sloncem, sraczka i lenistwem stwierdzilem, ze kamienie niezaleznie od koloru, nie sa warte mojego wysilku i zasiadlem w wygodnej knajpce. Kosendarska ruszyla samotnie dalej. Wedlug tego, co mowila wbiegla niczym raczy rumak, bez cienia zmeczenia na szczyt. Milion Azjatow zrobilo sobie z nia zdjecia. Nauczyla sie, ze do zdjecia staje sie niczym kaczka, bo stawanie na bacznosc i kierowanie stop na wprost jest niegrzeczne w stosunku do fotografa i koniec koncow, ogladajacych zdjecie przyszlych pokolen. Nauczyla sie tez, jakie jest wlasciwe miejsce kobiety, gdy przeczytala, ze kobieta dotknac kamienia nie moze, ani tez podejsc do niego na odleglosc kilku metrow.
Ja koniec koncow wdrapalem sie na gore w asycie starego, birmanskiego prawnika i mnicha. Popatrzylem na zegrek i zszedlem nie ogladajac kamienia, by zdazyc na ostania ciezarowke. Wracalismy ciezarowka niemal pusta, czyli taka gdzie zmieszczono jedynie 20 mnichow i kilkunastu Azjatow, czyli rzec mozna komfortowo. Jutro pedzimy nad jezioro Inle.