Pamietacie reklame Bounty z niezla laska i lachonem, kokosem, palmami, plaza i jakimis debilnymi kreskami owijajacymi ciala obok wymienionych? Otoz, bylismy tam.
Leniwie szukajac inspiracji do podrozy w Kota Bahru,znalezlismy na bezkresnych wodach internetu wyspy Perhentian. Jedna mala, jedna duza i jakies inne stanowczo zbyt dalekie. Wybor padl na mala i na jeszcze mniejszy osrodek zlozony z pieciu chatek z bambusa na skraju czegos, co na zdjeciu wygladalo, jak nieco wyblakla rajska plaza.
Po dwoch dniach podrozy, z czego pierwszy spedzilismy w lozku, bo deszcz odcial nam droge ucieczki gdziekolwiek, a dodatkowo dobrze nam sie spalo, dotarlismy do miasta Kuala Besut. Ledwo opuscilismy dobrze schlodzony autobus, mila Malezyjka zaproponowala nam lodz na wymarzona wyspe, tlumaczac, ze moze w sezonie jest taniej ale jako, ze teraz nie ma sezonu, to bedzie drozej i jak to mawia Kosendarska 'i chuj'. Nie musze chyba dodawac, ze jednak poplynelismy taniej :)
Jako, ze mielismy jeszcze chwile do naszej morskiej eskapady, Kosendarska wyruszyla na poszukiwanie kolka do plywania, ktore znalazla ku swojemu przerazeniu tylko w sklepie pewnej Chinki. Jesli ktos sie zastanawia skad owe przerazenie, spiesze z wyjasnieniami. Otoz Kosendarska uwielbia sie targowac, co w dodatku idzie jej calkiem niezle. Problem pojawia sie dopiero gdy natrafia na swoje nemezis Chinczykow. Ta zolta podstepna nacja albo sie targowac nie lubi albo jest w tym naprawde dobra i nawet jezeli symbolicznie opuszcza cos z ceny i tak masz swiadomosc ze przeplaciles.
Z kolem dmuchanym, kolem ratunkowym, Niemcami, wlascicielem baru na wyspie i kapitanem wyruszylismy z portu niemal punktualnie. Nasza lodz dzielnie przecinala fale, zraszajac nasze twarze i cycki Kosendarskiej morska woda. Niemcy krzyczeli po niemiecku ale oni juz tak chyba maja nawet, jak nie prowadza dzialan wojennych, my usmiechalismy sie po polsku, kapitan byl znudzony po malezyjsku.
Najpierw odstawilismy do portu Niemcow, jako ze oni placili normalna stawke, co kapitan chcial za wszelka cene ukryc. Z pogarda spojrzelismy na ich osrodek i wyruszylismy w strone naszego, nie wiedzac czy jest otwarty i czy nawet jesli jest otwarty, znajda sie dla nas jakies miejsca.
Doplynelismy do malutkiej zatoczki, z ktorej wyruszyl po nas malutka lodka calkiem spory bialas, przyozdobiony calkiem spora iloscia tatuazy. Co najlepsze, okazalo sie, ze jestesmy jedynymi goscmi Petani beach.
Nie tracac czasu na zbedne opisy zdjec, ktore znajdziecie ponizej. Ta wyspa to raj, ten osrodek to raj i wszystko tam jest jakies takie rajskie w tym dobrym hedonistycznym znaczniu. Dodam tylko, ze bialas byl z RPA, tak jak jego siostra i matka, ktora poslubila Malezyjczyka, ktory mial gruba corke i jakies inne dzieci i oni wszycy czyli cala osemka prowadzili bambusowe chatki, czyli bylismy tylko my i oni, czyli bylo doskonale. Uff koniec.
No moze nie koniec, bo na drugi dzien spotkalismy Niemcow, ktorych w ich osrodku straszyly szczury i syf i nie to zebym byl pamietliwy ale karma wraca :) Poza tym Kosendarska spacerowala na boso po dzungli, co przy jej urojonej moim zdaniem arachnofobii jest sporym wyczynem. Dla kontrastu jedzac kolacje nad morzem, w ktorym odbijal sie ksiezyc w pelni, mylila co chwile spacerujace kraby z tarantulami i lekko panikowala :)
Po dwoch dniach relaksu opuscilismy wyspe na lodzi, o ktora znow sie trzeba bylo targowac. W efekcie czego rozswcieczony przewoznik oddal pieniadze nie tylko nam ale wszystkim plynacym z nami. Po kolejnych perturbacjach i 3 godzinnym oczekiwaniu na autobus, dotarlismy do Kota Bahru, gdzie jakis dobry czlowiek zawiozl nas swoim samochodem na dworzec i w ostaniej chwili zdazylismy na pociag do Kuala Lumpur, kupujac jeszcze malezyjskie hamburgery, czipsy z groszku i napoje z zelkami o smaku liczi.
Reasumujac- bylo piekie, choc jak na malezyjskie warunki dosc drogo, 2 noce na wyspie to jakis miesiac w Indiach. Mimo tego powiem jedno... bylo warto.
A teraz troche rzeczy o ktorych zapomnialem napisac:
Penang i swiatynia wezy.
Ostaniego dnia na Penangu, to z nudy, to z checi udowodnienia, ze na tej wyspie jest cokolwiek, co by nie bylo zrobione tylko i wylacznie pod turystow wybralismy sie do buddyjskiej swiatyni wezy .
Ku mojemu zaskoczeniu nie udalo nam sie tym razem rozczarowac. Swiatynia byla wypelniona gestym dymem pochodzacym z setek kadzidel. Na rozlicznych krzewach i drzewach lezaly otumamione kadzidlanym zapachem weze drzewne, leniwie poruszajace sie w takt saczacej sie z wiekowego glosnika buddyjskiej muzyki. Miejsce to tak oczarowalo Kosendarska,ze najpierw chciala tam pracowac, a juz chwile pozniej zostac lysa mniszka odpowiedzialna za czyszczenie kadzielnicy.
Niestety, w zyciu nie mozna spelnic kazdego marzenia z czym nasza Dominika pogodzila sie szybko i z godnoscia, schodzac do pobliskiej kanajpy na kokosa. Tam tez wlasnie siedzimy, popijamy soki orzecha, a tu nagle przychodzi stary Malezyjczyk, trzymajacy dlugi patyk i podnosi na nim spod sasiedniego stolika malutkiego zielonego weza. Delikatnie uklada go na rosnacym przy stolikach krzaczku i mowi do nas 'baby snake. mama is there" pokazujac na nasz stolikowy parasol, pod ktorym rzeczywiscie lezy na podtrzymujacych go pretach cielsko wezowej matrony. Widzac nasz entuziazm, pokazuje nam tatusia, ciotki, rozliczne rodzenstwo i dalaszych krewnych wijacych sie po calej knajpie. Na pytanie ile ich ma odpowiedzial, ze nie wie, na pytanie czy sa jadowite odpowiedzial, ze tak.
Najpiekniejszym podsumowaniem tej wizyty byla dla mnie przypadkowa wizyta w hinduskiej kaplicy, ktora mijalismy w drodze powrotniej. Trafilismy tam zwabieni pieknymi dzwiekami i dziwna monotonna melodia. Okazalo sie, ze trafilismy na msze lub probe takowej, bo poza mnichami nie bylo tam wlascie nikogo. Tym razem ja zapragnalem byc hindusem i wypasac krowy przy okolicznej rzece.
Byc bialasem czyli dzien w Kota Bahru.
Otoz w Kota Bahru bylismy jedynymi bialymi. Byl co prawda jeszcze Francuz nie znajacy angielskiego, ktory desperacko chcial dostac sie do Tajlandi, nie wiedzac jak, gdzie dokladnie i nie potrafiac sie z nikim dogadac. Ale on byl tam przypadkiem, zaledwie na chwile i sie nie liczyl.
Tak wiec bylismy my oraz tysiace Hindusow i Aziatow, ktorych o dziwo bylo najmniej. Oczywiscie najwazniejszym elementem tej opowiesci, na ktora tak nalega Kosendarska jest fakt, iz wzbudzala tam wielkie zainteresowanie. Na jej widok wszyscy mezczyzni, chlopcy i dzieci promieniowali pozadaniem, wydajac z siebie godowe dzwieki i gesty wskazujace na ich gotowosc do kopulacji. Oczywiscie spiesze dodac, ze tak jest wszedzie, jednak tam zainteresowanie Kosendarska bylo zdecydowanie najwieksze.
Dziekuje za uwage, oddaje ja:
Chcialam tylko napisac o najcudowniejszej rzeczy, o ktorej Reniewski, calujacy teraz czule moje stopy nie raczyl w ogole wspomniec. Otoz na bezludnej wyspie w przerwach miedzy jedzeniem, a wylegiwaniem sie na hamaku badz piasku, co chwile nurkowalismy. Poniewaz byl to moj pierwszy raz, nie moge nie wspomniec o tym, ze odnalazlam Nemo, rybe-kamien z wylupiastymi oczami osmiornicy, ktorej nawet On nigdy nie widzial oraz miliardy milionow kolorowych, duzych i malych wodnych stworzen rodem z tapety windows, ktorymi jestem zachwycona do orzygania. No to jedziemy dalej. pa